Dlaczego Azja Południowo-Wschodnia?

Powiedzenie „podróże kształcą” znane jest nam wszystkim.  Bliższe i dalsze wyprawy czynią nas nie tylko bardziej otwartymi, ale również mądrzejszymi, bardziej twórczymi i tolerancyjnymi.  Mimo wszelkich niedogodności wczesnych pobudek, kolejek i nieskończonych kontroli bezpieczeństwa na lotniskach, opóźnień na granicach, niezliczonych tłumów innych turystów oglądających to samo miejsce, co my, nie mówiąc już o ciągłym pakowaniu i rozpakowywaniu, wciąż myślimy o „podbojach” nowych krajów i kontynentów.  Podróżujemy w poszukiwaniu nowych wrażeń i doznań, w poszukiwaniu nowych miejsc i kultur, w poszukiwaniu nowych, ciekawych ludzi.  Przyjaciółka, która jest pilotem wycieczek twierdzi, że ludzie podróżują coraz częściej, by zrobić sobie zdjęcia „na tle” (przodują „selfie”), a następnie pochwalić się nimi znajomym, że tam właśnie byli.  Znam też takich, którzy podróżują żeby jeść; ci poznają nowe kraje i kultury poprzez ich kuchnię.

W tym tekście chce się z państwem podzielić wrażeniami z bardzo kształcącej podroży, mojej zakończonej przed tygodniem wyprawy do Azji południowo-wschodniej.

Podróżnicy

O tym, że Ksiądz Ryszard Koper organizuje wspaniałe wyprawy w różne zakątki świata wie zapewne wielu czytających ten artykuł.  Ja dowiedziałam się o tym niedawno, więc w grupie 47 uczestników, którzy spotkali się przed wylotem na lotnisku JFK w Nowym Jorku byłam jedną z tych nielicznych „nowych”.  Większość osób już się znała z poprzednich wyjazdów.  Pod każdym względem byliśmy grupą zróżnicowaną.  Wiekowo, obok osób kilkunastoletnich, mieliśmy zaawansowanych seniorów.  Choć przeważały „niesparowane” panie, było kilku samotnie podróżujących panów; były też pary małżeńskie wyraźnie doświadczone na dalekich szlakach i rodzice wojażujący z dojrzałymi dziećmi.  Byli ci, którzy w USA mieszkają już bardzo długo, ale i ci z nowszej imigracji, jedni z paszportami amerykańskimi inni z polskimi.  Różnorodność w pakowaniu obejmowała przedział od niedużych walizeczek, które śmiało kwalifikowały się, jako bagaż podręczny, do poważnie wyglądających dużych waliz grożących znacznym nadbagażem.  I nasze stroje!  Od prostych traperskich spodni i T-shirtów, do niezwykle barwnych, starannie zaprojektowanych i dobranych egzotycznych kreacji.  Wspomnieć też trzeba o naszych preferencjach fotograficznych, robienie zdjęć jest przecież nieodłączną częścią podróżowania.  Mieliśmy w grupie profesjonalnych fotografów, dźwigających na szyjach nie tylko wiele kilogramów, ale również wiele tysięcy dolarów w postaci wspaniałego sprzętu fotograficznego, ale również tych, którzy zdali się całkowicie na swoje telefony komórkowe (i oczywiście wszystkie możliwe opcje miedzy tymi dwoma biegunami).  Biorąc pod uwagę wielkość naszej grupy i jej różnorodność, ktoś mógłby zadać pytanie, „Czy to się może udać?”  Jak wykazało doświadczenie dwóch tygodni wspólnej wędrówki, odpowiedz brzmi „Tak!  Nie tylko może się udać, ale udać wspaniale!”

Miejsca

Zważywszy na ograniczony czas dwóch tygodni, program naszej wyprawy był niezmiernie ambitny, obejmował bowiem Tajlandię (Bangkok, Pattaya i ich okolice), Singapur, Malezję (od granicy z Singapurem po Kuala Lumpur i okolice), Hongkong i Makao.  Przelecieliśmy samolotami 19,620 mil (31,575 km), przejechaliśmy wiele mil autobusami, nocowaliśmy w pięciu różnych hotelach, spotkaliśmy sześciu lokalnych przewodników, zjedliśmy 36 posiłków (większość z nich w luksusowych restauracjach z bufetami w stylu Las Vegas), pływaliśmy w trzech akwenach morskich i czterech basenach hotelowych, „zdobyliśmy” kilka wież widokowych i kilka najwyższych i najciekawszych budynków na świecie.  W Tajlandii, przedstawienie w wykonaniu 50 słoni i wspaniały ogród orchidei z kolekcja kilkuset odmian tych kwiatów, a także przejażdżka na słoniach w Elephant Village spełniła dziecięce marzenia wielu z nas, a zdjęcia z wielkim pytonem prężącym się na naszej szyi w środku pływającego bazaru przyprawią o dreszcz nawet najodporniejszych z naszych przyjaciół.  Pokaz tradycyjnego tańca tajskiego oglądanego w eleganckiej restauracji w Silom Village w Bangkoku tak różnił się od kabaretu ladyboys w Pattaya, jak różnił się obiad jedzony przez nas w luksusowym A-One Royal Cruise Hotel w Pattaya od tego na drewnianych ławach na plaży Grand Island.  Kilkugodzinna wizyta w Pałacu Królewskim w Bangkoku pozwoliła nam docenić tradycyjną i barwną architekturę Tajlandii, by już następnego dnia skonfrontować ją z nowoczesnymi drapaczami chmur w Singapurze, a później z Petronas Towers (Bliźniacze Wieże) w Kuala Lumpur.  Małe Indie i uporządkowany Chinatown Singapuru porównywaliśmy z hałaśliwymi i ruchliwymi dzielnicami chińskimi w Hongkongu i Makao.  Niemal dzikie plaże Grand Island w Tajlandii stanowiły ogromny kontrast w porównaniu z plażami wyspy Sentosa pod Singapurem, lub tych w Hongkongu.  Zatłoczony i rozkrzyczany Bangkok z tysiącami motocykli służących za taksówki wydawał się oddalony o lata świetlne od eleganckiego, czystego (niemal sterylnego) i nad miarę uporządkowanego Singapuru, tak samo jak Mong Kok Ladies Market (bazar z podróbkami towarów markowych) w Hongkongu z rozkrzyczanymi sprzedawcami różnił się od eleganckiego centrum handlowego w Petronas Towers w Kaula Lumpur, gdzie królowały te same marki z tym, że oryginalne, sprzedawane w eleganckich salonach przy dźwiękach delikatnej muzyki klasycznej i szumie rozlewanego szampana.  Każdy odwiedzany kraj, każde odwiedzane miasto było tak unikalne, że aż trudno było uwierzyć, że miejsca te ze sobą sąsiadują.  Ta pełna kontrastów Azja południowo-wschodnia fascynuje.

Religie

Odwiedzane przez nas kraje Azji południowo-wschodniej fascynują również pod względem religijnym.  W Tajlandii (ok. 93% wyznawcy buddyzmu, 5.5% islamu, 1% chrześcijaństwa) przed każdym, nawet najskromniejszym domem znajduje się kapliczka buddyjska, jej wielkość zależy od zamożności mieszkańców.  Przed posagiem Buddy składane są codziennie dary w postaci owoców i kwiatów.  W Singapurze (ok. 34% wyznawcy buddyzmu, 18.5% chrześcijaństwa, 14.5% islamu, 5.5% hinduizmu) nie widać wyraźnie przewagi jednej religii, a ciekawostka jest to, ze w okolicach naszego hotelu, położonego w reprezentacyjnej, centralnej części miasta były aż trzy kościoły katolickie, a wiozący nas do hotelu taksówkarz był bardzo dumny mogąc nam je pokazać.  Z kolei Malezja (63,7% wyznawcy islamu, 17,7% buddyzmu, 9,4% chrześcijaństwa, 6,0% hinduizmu) to kraj, w którym oficjalną religią jest islam, choć i inne religie mają tam wolność wyznaniową, tak przynajmniej twierdził nasz przewodnik.  Meczety są wszędzie, a większość kobiet i tych starszych i tych młodszych zasłania głowy hidżabem.  Przenosząc się do Hongkongu widzimy ogromna zmianę; dominują tu religie chińskie głównie taoizm i konfucjanizm (59,5%), 12.5% to chrześcijanie, 1.6% buddyści, 1.5% wyznawcy islamu, ale aż 21.5% to ludzie deklarujący się, jako niereligijni. 

Jedzenie

O jedzeniu azjatyckim, przede wszystkim chińskim i tajskim, napisano tomy; wszyscy znamy ich amerykańskie wersje, zwykle te na wynos.  Jednak oryginalne dania, jedzone tam, w Azji, to zupełnie inne doświadczenie.  Okazuje się, że tajskie żółte curry z sosem kokosowym jest dużo delikatniejsze niż to jedzone na Brooklynie, a trawa cytrynowa dodaje więcej aromatu wszystkim potrawom.  Bufety w Kuala Lumpur i Hongkongu są rajem dla miłośników owoców morza.  Świeżutkie i w najlepszym gatunku przegrzebki (scallops), małże, kraby, krewetki, kałamarnice i ostrygi robią wrażenie odłowionych przed kilkoma minutami z pobliskiego oceanu.  Podobnie jest z owocami.  Na stolach królują owoce lokalne, pitaja, durian, longan,rambutan, mangostan, salak, kaki, karambola czy yangmei,soczyste, kolorowe, jakby dopiero zerwane z drzewa.  Ale ci, którzy wola mięsko też nie mogli narzekać; co prawda przeważał drób z kurczakami przyrządzanymi na kilkadziesiąt sposobów, no i oczywiście chińska kaczka, ale podawana była również jagnięcina i wołowina.  Musze dodać, ze nasza grupa odwiedzała najlepsze restauracje we wszystkich miastach – aż trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę umiarkowany koszt całej wyprawy.  Nasi azjatyccy organizatorzy podroży wyraźnie postanowili pokazać nam to, co najlepsze w ich gastronomicznych osiągnięciach.

Podróże zdecydowanie kształcą i rozwijają.  Uczą nas też pokory, pokory wobec przyrody, jej piękna i wielkości, pokory wobec innych kultur i ich odmienności.  Podróże uczą tolerancji, tak w stosunku do innych narodów, jak i współuczestników naszych wypraw.  Ta podróż do Azji południowo-wschodniej jest tego najlepszym przykładem.  Choć wrażenia z niej są jeszcze bardzo świeże i mało uporządkowane, jest pewne, że zmieni ona nasze wyobrażenia o tym rejonie świata. 

Dr Małgorzata Ciszkowska