Spojrzenie wstecz

W ostatnią niedzielę, 26 listopada obchodziliśmy Uroczystość Chrystusa Króla, która kończy rok liturgiczny.  Zamknięcie jakiegoś czasowego okresu skłania nas do pewnych podsumowań. Dla Wspólnoty Dobrego Samarytanina z Nowego Jorku, która wspiera Siostrę Rut w ratowaniu osieroconych dzieci i buduje dla nich sierociniec w Tanzanii był to czas bardzo intensywnej, ale też bardzo owocnej pracy. Organizowanie imprez charytatywnych, zbiórek pod kościołami i w innych miejscach, nagłośnienie sprawy w mediach, nagrywanie filmików o misjach, odwiedziny z Klubem Nowojorskiego Podróżnika siostry Rut w Tanzanii. formalne organizowanie Wspólnoty Dobrego Samarytanina, aby skuteczniej działać, to tylko niektóre formy działalności na rzecz misji siostry Rut. Dzięki temu przesłaliśmy na budowę sierocińca ponad 80 tysięcy dolarów. Nie mniej ważne jest nagłośnienie tej sprawy. To owocuje ofiarami, bo nie brakuje szlachetnych i hojnych serc.

Kilka tygodni temu siostra Rut zadzwoniła do Małgosi, koordynatorki Wspólnoty Dobrego Samarytanina i powiedziała: „Małgosiu potrzebujemy pomocy. Otrzymaliśmy od KIRCHE IN NOT obietnicę 15 tys. euro na nasze dzieło, ale pod warunkiem, że sami zbierzemy na ten cel 20 tys. dolarów. Ta oferta ważna jest do końca roku. Co robić”. Siostra wyraziła wątpliwości, czy to się uda, bo ludzie chętniej dają pieniądze na sierociniec niż na budowę kościołów. Zbieraliśmy pieniądze na wykończenie drugiego skrzydła sierocińca, a tu dodatkowa zbiórka. Po tym telefonie zaczęliśmy nagłaśniać sprawę. Nasze ogłoszenie o propozycji KIRCHE IN NOT nie pozostało bez odpowiedzi. Kasia i Jan napisali, że chcieliby przekazać 20 tys. dolarów na ten cel, nawet gdy tego nie mogą odliczyć od podatków. Co więcej adoptowali 6 letniego Denisa z sierocińca siostry Rut. Kasia mówiła o tej ofierze z ogromną radością i wyznała, że to ją bardzo duchowo ubogaciło, ofiarowana miłość wraca do nas niezwykłymi łaskami samego Boga. Na drugi dzień ich przyjaciółka Elizabeth ofiarował 5 tys. dolarów na sierociniec, dziękując Bogu, że może się dzielić tym co otrzymała od Niego. Małgorzata, koordynatorka Wspólnoty ofiarowała tabernakulum do kościoła, radując się, że mogla Jezusowi ufundować „domek”  /2 tys. dolarów/. Kilka dni później Ania i Marcin, szczęśliwi małżonkowie i rodzice ofiarowali $500, dziękując Bogu za błogosławieństwo ich rodziny.

Ania napisała: „Małgosiu, pochodzę z biednej rodziny i wiem co to znaczy być głodnym. Moje początki w Ameryce też mnie nie rozpieszczały, nie były łatwe, ale to długa historia. Dziś mam wspaniałego, wierzącego męża, cudne i wrażliwe dzieci. Bóg zsyła nam wiele łask, za które ciągle Mu dziękujemy. Wiemy, że najlepszym podziękowaniem jest wspieranie niewinnych, głodujących dzieci. A zaczęło się od waszego apelu o zakup krów dla sierocińca w Tanzanii. Nie wiem, ale jak zobaczyłam apel Wspólnoty Dobrego Samarytanina na FB coś nagle poruszyło się we mnie. Nie mogłam powstrzymać łez. Od razu powiedziałam mężowi, że musimy wesprzeć to dzieło. Mąż bez wahania powiedział: ‘Dajmy na dwie krowy, bo na tyle teraz nas stać”. Potem byłam na bieżąco z tym dziełem przez FB i Misje Afrykańskie na stronie Nowojorskiego Klubu Podróżnika. Z radością patrzyłam na postępy w budowie sierocińca, śledziłam waszą wyprawę do Tanzanii. Patrzyłam na osierocone dzieci, które tryskały radością, widząc swoich adoptowanych rodziców i otrzymując różne prezenty. Tutaj takiej radości nie widziałam u żadnego dziecka. Doświadczam najgłębszej radości i bezgranicznej miłości, gdy patrzę na zdjęcia tych dzieci. Mąż mówi, że gdy patrzy na te dzieci, to serce go ściska. Nie jesteśmy bogaci, zresztą nigdy do bogactwa nie dążyłam, ale jesteśmy zdrowi, mamy obydwoje pracę, wspaniałe dzieci i wystarczająco miejsca w naszych sercach, aby się dzielić tym co mamy. Jeśli uda mi się coś zaoszczędzić z każdej wypłaty, to na pewno będziemy się tym dzielić. Z mężem będziemy wspierać to szlachetne dzieło. Poza tym nasza 14-letnia córka mówi, że jak będzie dorosła to chciałaby pojechać do siostry Rut i przez jakiś czas jej pomagać. Córka chce zostać lekarzem, więc kto wie… Jest bardzo wrażliwa na cierpienie innych, a także bardzo pilna w nauce. Byliśmy w tym roku na pielgrzymce, w czasie której modliła się o przyjęcie do Towsend Harris High School. I jako jedna z dwóch została przyjęta. Dziękujemy za to Bogu. Mój średni syn mówił do niej: ‘Dlaczego idziesz na tak długą pielgrzymkę. Nogi będą cię bolały”. Na co Zuzia odpowiedziała: ‘You don’t brake a promise you give to God” (Nie możesz łamać obietnicy danej Bogu). I poszłyśmy. Zuzia mówi, że to była najwspanialsza decyzja w jej życiu. Wreszcie spotkała młodzież, która nie wstydzi się swojej wiary i głosi ją innym. Mega wspaniałe przeżycie. Na pielgrzymce młoda dziewczyna dawała świadectwo z misji w Afryce. Zuzię to bardzo poruszyło, bo już wcześniej wiedziała o siostrze Rut. Może córka pójdzie na studia, może zostanie lekarzem i będzie leczyć dzieci w potrzebie. O to będę się modlić”. W przeciągu kilku tygodni zebraliśmy nie dwadzieścia, ale trzydzieści tysięcy dolarów. Te pieniądze wystarczą na wybudowanie nie kaplicy, ale kościoła, który będzie służył także okolicznej ludności.

A wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu. Małgorzata Kaleta, obecna koordynatorka Wspólnoty tak wspomina początki: „Kilka lat temu w Internecie, przez przypadek trafiłam na stronę internetową jednej z fundacji. Jednak dla wierzącego nie ma przypadków, tylko Boża Opatrzność, Boży palec. Na stronie Fundacji były wzruszające obrazy ratowania afrykańskich dzieci od śmierci głodowej. Pomyślałam…. Boże czyż może być coś piękniejszego od uratowania komuś życia? Ale zaraz pojawiła się obawa – pytanie, która rodzi się w myśli niejednego z Was, czy pieniądze przesyłane przez Fundację w 100% docierają do potrzebujących? Na stronie była informacja o Siostrze Rut, misjonarki z Polski, która jedenaście lat temu wyjechała do Tanzanii, aby ratować od śmierci głodowej porzucone dzieci. Poświęciła całe swoje życie najuboższym. Postanowiłam odnaleźć Siostrę, aby z pominięciem Fundacji bezpośrednio wspierać ją w pięknym dziele. Zadzwoniłam do znajomego Księdza z Polski, aby pomógł mi ją odszukać. Po kilku dniach nawiązaliśmy z nią kontakt. Okazało się, że moje podejrzenia były trafne, fundacja wykorzystywała zdjęcia Siostry Rut, jednak żadnego wsparcia w zamian nie dostała. Od tej pory w miarę moich możliwości przesłałam jej pieniądze bezpośrednio do Tanzanii. Po jakimś czasie nasze drogi chwilowo się rozeszły”.

Kontakt się urwał, ponieważ siostra, chcąc służyć jeszcze lepiej głodującym dzieciom, za zgodą miejscowego biskupa Musomy złożyła nowe Zgromadzenie Sióstr Dobrych Samarytanek. W tym czasie organizowałem wyjazd do Kenii i Tanzanii, na który zapisała się Małgosia, która mówi: „Po zapisaniu się na wyjazd do Kenii i Tanzanii bez zastanowienia opowiedziałam ks. Ryszardowi o Siostrze Rut i zapytałam, czy byłaby możliwość odwiedzenia jej. Odpowiedział, że zapyta o to w agencji organizującej wyjazd do Afryki. Pozostał jednak problem, bo kontakt z nią całkowicie mi się urwał w momencie kiedy założyła nowe Zgromadzenie i przeniosła się w inne miejsce. Ks. Ryszard pomógł mi w poszukiwaniach Siostry Rut. Postanowił również sprawdzić, czy ktoś nie podszywa się pod Siostrę, publikując na FB numery kont na, które przyszli dobroczyńcy będą przesyłać swoje ofiary. Kontaktował się z poprzednim zakonem Siostry Rut, Kurią biskupią w Musoma, Episkopatem Polski. W czasie tych poszukiwań Siostra Rut przysłała zaproszenie na FB, my szukaliśmy jej na wszelkie możliwe sposoby, a ona sama pojawiła się wysyłając zaproszenie do grona znajomych na FB. Co za radość miałam już kontakt. To wyglądało jak zrządzenie Boże. Dopełnieniem tej nadzwyczajności była rozmowa z Siostrą Rut, w której powiedziała, że szukała pomocy w różnych instytucjach, fundacjach. Ale nic to nie dawało. Zrozpaczona, po długiej nocnej modlitwie rano kliknęła na chybił trafił na FB. I był to profil ks. Ryszarda”.

I tak się zaczęło się piękne afrykańskie safari miłości. Byliśmy wzruszeni ofiarnością ludzi. A słowa, towarzyszące ich ofiarom wyciskały łzy. Wzruszała nie tylko ofiarność, ale wznoszące się dzięki tej ofiarności mury sierocińca, powiększające się stado krów i tak dalej. W tej działalności nie mniej ważna, a może ważniejsza niż wznoszące się mury jest inicjatywa Wspólnoty Dobrego Samarytanina adopcji dzieci. Dziś mamy kolejkę rodziców, czekających na adopcje dziecka. Małgorzata, koordynatorka Wspólnoty, która pierwsza zaadoptowała dziewczynkę tak pisze: „Julianna od pierwszej rozmowy na Skype nazywała mnie swoją mamą. Przy spotkaniu była ogromnie uradowana i szczęśliwa, że ktoś ją zaakceptował i obdarzył miłością. Gdy my załatwialiśmy formalności z Biskupem Julianna siedziała w ogrodzie, czekając z niecierpliwością na spotkanie. Kiedy wyszłam na zewnątrz i zawołałam „Julianna”, dziewczynka podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję. To było niesamowite przeżycie – jej małe serduszko biło przy moim. Nasze serca biły w rytmie ogromnej radości. Uniosłam moją małą córeczkę na rękach, a ona wtuliła się we mnie, patrząc na mnie tryskającymi radością swoimi ślicznym oczyma. Kiedy usiłowałam postawić ją na ziemi, podkurczała nóżki dając mi znak, że nie chce opuścić moich ramion. Siostra Rut, widząc to podeszła do mnie i powiedziała: „Małgosiu właśnie teraz spełnia się jej sen- marzenie z ostatniej nocy. Dzisiaj rano twoja córeczka po przebudzeniu przybiegła do mnie i z ogromną radością powiedziała: „Siostro, Siostro… śniło mi się, że dzisiaj przyjechała moja mama i cały dzień nosiła mnie na rękach”. Zrozumiałam wtedy jak ogromne znaczenie dla tych porzuconych dzieci ma bliskość drugiego człowieka, kogoś kto je pokocha, do kogo mogą powiedzieć: mamo, tato.

Przez cały pobyt nosiłam ją na rękach tuląc do siebie, aby choć przez chwilę mogła poczuć, że gdzieś daleko jest ktoś, kto bardzo ją kocha. Dzieci nie opuszczały nas ani na chwilę, a 9 letni Fryderyk ciągle szukał w grupie pielgrzymów swojego taty Jacka, który stał się dla niego upragnionym ojcem. Mały chłopczyk jak obłąkany chodził pomiędzy ludźmi przyglądając się każdemu mężczyźnie, niestety jego tato nie mógł tym razem z nami go odwiedzić. Zrozpaczony mały Fryderyk również, jak Juliana pragnął bliskości swojego adoptowanego rodzica. Siostra Rut widząc jego rozdarte serce przytuliła go mocno, aby chociaż trochę złagodzić jego tęsknotę za ojcowską miłością. Zaś ja starałam się wytłumaczyć dziecku, że jego tato bardzo go kocha, ale musiał zostać w Nowym Jorku, aby zarobić pieniądze na wybudowanie domku dla niego i reszty dzieci”.